Nowinki, rozmowy o postaciach, fan art, opowiadania i wiele innych.
Smoczy Je¼dziec
Prolog
Nadci±gaj± zimne wichry. Zaspy robi± siê coraz wiêksze, ¶nieg coraz gêstszy. Dawniej zielone pola sta³y siê po³aciami ¶niegu. S³oñce ¶wieci³o coraz s³abiej, a ksiê¿yc zdawa³ siê nie opuszczaæ nieba. W gêstej puszczy s³ychaæ by³o wycie wilków. ¯ycie siê jednak nie zmienia³o. Przynajmniej dla wiêkszo¶ci. Gdy nadejdzie zima samotny wilk zginie. Ale stado przetrwa - przypomnia³em sobie s³owa Neda Starka. Mawiali, ¿e nie ma bardziej zimnego i ciep³ego cz³owieka za razem. Zawsze zastanawia³em siê po co nam wielkie rody i ludzie, którzy maj± nami rz±dziæ. Po co szukaæ sobie pana ? Jasne, ¿e dziêki nim rzadziej mordowano, napadano i tak dalej, ale… Mnie to i tak nie ominê³o. Czy czego¶ siê nauczy³em przez te wszystkie lata ? Sam nie wiem gdzie siê urodzi³em, ani kto by³ moim ojcem. Nie próbujê nawet o tym my¶leæ, bo moja w³asna historia boli. Matka mieszka³a ze mn± w starej porzuconej chacie przy rzece. Stara³a siê. Odk±d pamiêtam ³owi³em ryby, a z czasem próbowa³em te¿ polowania na dziki. Do najbli¿szej wioski sz³o siê godzinê pieszo. Uwielbia³em tê drogê. W¶ród magicznego lasu, którego zapachy i d¼wiêki potrafi³y wype³niæ moj± duszê. Mia³em niewiele, tak czy inaczej. Co prawda nigdy nie brakowa³o mi jedzenia, ale… ¯y³em w rytmie. Nic siê nie zmienia³o. A ka¿dy dzieñ powodowa³, ¿e rozumia³em wiêcej. Mia³em kilku przyjació³ w pobliskiej przystani. Handlarze byli dla mnie uprzejmi i zawsze chêtnie kupowali schwytane przeze mnie przysmaki. Jedyne co naprawdê kocha³em to opowie¶ci matki, gdy wieczorami siadywali¶my razem przy gor±cym ogniu i byli¶my sami. Mówi³a o ró¿nych rzeczach, ale najczê¶ciej o wojnie. Dziêkowa³em, ¿e panowa³ pokój, ale jednocze¶nie… Wizja walki by³a dziwnie kusz±ca. Tam swój tytu³ zdobywa³e¶ mieczem i chwalebnymi czynami, a nie urodzeniem. Wielcy rycerze ¿yli i umierali za to co wierzyli, bronili s³abych, pomagali niedo³ê¿nym zapominaj±c o sobie. Chcia³em znaæ taki ¶wiat. By³em wtedy cholernym g³upcem.
Pewnego s³onecznego dnia wraca³em do domu spokojn± drog±. Ptaki ¶piewa³y, a ch³odny wiatr dawa³ wytchnienie, od upa³u. To nie by³ jaki¶ szczególny dzieñ. Wymieni³em kilka ryb i kupi³em bochen ¶wie¿ego chleba. Pachnia³ wybornie. By³o ju¿ po po³udniu, ale do zmierzchu pozosta³o kilka godzin. Nasza chata le¿a³a nad brzegiem rzeki, tu¿ za pagórkiem. To z jego szczytu ujrza³em wyrwane drzwi. Dopiero po kilku krokach zorientowa³em siê, co mog³o siê wydarzyæ. W ¶rodku panowa³ chaos. Stó³ by³ przewrócony, a przedmioty porozrzucane. Moja matka le¿a³a z poder¿niêtym gard³em na pod³odze. By³a czê¶ciowo obdarta z ubrañ. Nie musia³em domy¶laæ siê co tu zasz³o. Dobrzy bogowie, je¶li kiedykolwiek dacie mi spotkaæ tego kto to zrobi³, przysiêgam, ¿e roz³upiê mu ³eb, a wcze¶niej powieszê go za jego w³asne flaki na drzewie. Pamiêtam, ¿e przytuli³em siê wtedy do niej, roni±c kilka ³ez. Ten jeden ostatni raz. Resztê dnia zbiera³em to co zosta³o, ale niewiele tu wci±¿ by³o. A wiêc ten skurwysyn te¿ nie by³ zbyt bogaty. Jestem g³upi. Kto¶ taki nie zapuszcza³ by siê tak daleko w las. Musia³em porzuciæ tamto miejsce. Choæ mia³em niespe³na 11 lat, wiedzia³em, ¿e on mo¿e wróciæ. Choæby by sprawdziæ czy wszystko zabra³, albo tu zamieszkaæ. Nie mia³em czasu na pochówek. Zebra³em trochê drewna i u³o¿y³em na nim matkê. P³aka³em patrz±c jak jêzyki ognia powoli po¿eraj± ka¿d± jej czê¶æ. Jeszcze dzi¶ rano… Nie. Zawsze powtarza³a, ¿e nawet w najgorszej sytuacji muszê patrzeæ w przód. Ani kroku w ty³. Nie masz, przecie¿ oczu z ty³u g³owy i nie mo¿esz wiedzieæ czy za tob± nie wyros³a przepa¶æ. Zawsze siê wtedy u¶miecha³em. Teraz nie by³o mi do ¶miechu. Co zrobiæ ? Jak prze¿yæ ? Na te pytania odpowied¼ przysz³a znacznie pó¼niej. Sta³em na pagórku i wpatrywa³em siê w ogieñ. ¯egnaj mamo. Mam nadziejê, ¿e w dole przepa¶ci czeka na ciebie lepsze miejsce. Potkn±³em siê o torbê. W ¶rodku by³ chleb. Pachnia³ wybornie.
Offline
Smoczy Je¼dziec
Rozdzia³ 1
Z nieba la³ siê deszcz, a wokó³ grzmia³y b³yskawice. Mury potê¿nego zamku wydawa³y siê nie wzruszone szalej±c± zawieruch±. Wiatr porusza³ koronami drzew. Szerokie pola pokry³y siê b³otem, a niebo szaro¶ci±. Winterfell by³o wspania³e nawet w tak paskudn± pogodê. Jego potê¿ne mury onie¶miela³y, a wysokie wie¿e tylko pog³êbia³y to uczucie. Da³o siê dostrzec chor±giew Starków. Wilkor podobnie jak ogromna twierdza zdawa³ siê nie wzruszony ulew±. To by³a d³uga droga, ale co¶ takiego po prostu trzeba zobaczyæ. Nigdy dot±d nie opuszcza³em domu, ani nie by³em or³em je¶li chodzi o mapy. Tote¿ b³±dzi³em d³ugo i dopiero jacy¶ podró¿ni wskazali mi drogê. Ka¿dy wieczór by³ wyzwaniem, bo musia³em spaæ w dziczy, a brak matki… bola³. Czasem musia³em ciê¿ko odetchn±æ, ale szed³em na przód. Co prawda marzeniem by³o ujrzeæ najwspanialsz± twierdzê pó³nocy w ¶wietle jasnego dnia i zasi±¶æ w niej jako lord. Oczywi¶cie nie by³o to mo¿liwe, ale wtedy by³em dzieckiem. Mury by³y piêkne, choæ nie idealnie g³adkie. Da³o siê dostrzec wystaj±ce kamienie, a pomimo tego mia³em wra¿enie, ¿e to nowy zamek. Sta³ tu przecie¿ ju¿ od setek lat. Tego dnia matka nade mn± czuwa³a. Spotka³em bowiem Neda Starka, który zechcia³ mnie przyj±æ na s³u¿bê. Pamiêtam t± ekscytacjê. Mia³em mieszkaæ w Winterfell ! Wspania³ym zamku, gdzie je¶li bêdê dobrze s³u¿y³ niczego mi nie zabraknie. Starkowie byli chyba jedynym rodem ca³ych Siedmiu Królestw, który by³ tak lito¶ciwy i dawa³ tyle szans. Prawd± by³o, ¿e gdy kto¶ z³ama³ zasady nie mieli lito¶ci, ale sprawiedliwo¶æ czasem wymaga wyrzeczeñ. Na zawsze zapamiêtam jednak chwilê, w której stan±³em pod bram± i spojrza³em w niebo. Przez chwilê my¶la³em, ¿e wie¿a ociera siê o niebo. Patrz±c w górê przeszed³ mnie dreszcz. Czy tak ma wygl±daæ teraz moje ¿ycie ? W s³u¿bie lordowi ? Nie przeczy³em, ¿e by³a to ³aska, cz³owieka, który chcia³ mi pomóc, ale czy tego chcia³em ? Przyby³em tam by ujrzeæ najpotê¿niesz± budowlê w promieniu setek mil. Znalaz³em co¶ wiêcej.
S³u¿ba takim ludziom jak Starkowie nie by³a trudna. Wszystko robili sami i w zasadzie, nie musia³em pracowaæ. Pierwszego dnia lord Winterfell przedstawi³ mnie swojej rodzinie. Doskonale pamiêtam dostojn± twarz Lady Stark. Trzyma³a na rêkach swojego najm³odszego syna Brana. Za rêkê trzyma³a j± ma³a Arya, a ich druga córka Sansa, spogl±da³a na mnie zza matki. Tylko Robb i Jon, którzy mieli po 9 lat, spogl±dali na mnie ¶mielej. Potem rozmawia³em z nimi do wieczora (tego dnia mieli mnie oprowadziæ po zamku). Okaza³o siê wtedy, ¿e Jon jest nie do koñca “prawdziwym” bratem Robba, który wyra¼nie nie rozumia³ tego co mówi, ale ja rozumia³em i Jon chyba te¿. Nadchodzi Zima tak brzmia³a ich dewiza. Faktycznie wygl±daj±c z murów ka¿dego miesi±ca dawa³o siê zauwa¿yæ coraz wiêcej oznak ch³odu. Uwielbia³em stawaæ na murze i my¶leæ o domu. Czy spodziewa³a¶ siê mamo, ¿e poznam kiedy¶ dzieci Lorda Starka ? Dopóki by³em zwyk³ym s³u¿±cym rzadko opuszcza³em nieroz³±czn± i tak dwójkê braci. Do tego ¶wietnie pamiêtam Theona. Przez ponad rok ¶wiat znów by³ piêkny, a ja ratowa³em piêkne ksiê¿niczki z zamków strze¿onych przez smoki. Toczy³em bitwy, a w koñcu zasiada³em na ¿elaznym tronie. Wszyscy byli m³odsi ode mnie, ale wcale nie tacy g³upi jak mog³oby siê wydawaæ. A kiedy zaczyna³a szermierka, pada³em jako pierwszy. Wszystko siê zmieni³o, gdy pewnego dnia Lord Eddard da³ mi wybór: Chcê zostaæ i umrzeæ jako s³u¿±cy. Albo zacz±æ siê rozwijaæ. Powiedzia³ mi wtedy, ¿e ka¿da praca jak± wykonam zostanie wynagrodzona. A pewnego dnia, bêdê móg³ staæ siê prawdziwym rycerzem.
Offline
Smoczy Je¼dziec
Rozdzia³ 2
Po³udnie jest inne. Potrafi³em to wyczuæ ju¿ kiedy odje¿d¿a³em z Winterfell. Podj±³em decyzjê. Miecze z patyków i trony z krzese³ musia³y pozostaæ za mn±. To by³o w³a¶ciwie wszystko co mia³em. Przytulny k±t na zamku jednego z wielkich rodów, a do tego ¶wietnie zna³em ich przysz³ych lordów. I to chyba by³o nie w smak Lady Stark. Gdy razem bawili¶my siê biegaj±c po twierdzy, przypomina³em sobie opowie¶ci mamy. O wojownikach, którzy ryzykuj±c ¿ycie ratowali, mimo i¿ mieli chwile zw±tpienia. Czasem musisz pokonaæ samego siebie, by powaliæ wroga. Pamiêta³em te i wiele innych jej s³ów. A kto jest moim wrogiem ? Mia³em dobrego konia. Je¼dzi³em wtedy konno drugi raz w ¿yciu. Nie ufa³em im. Nie my¶l± jak my. S± dzikie. By³ s³oneczny dzieñ, ja i kilku, mo¿e kilkunastu ludzi opuszczali¶my siedzibê rodu Starków. Szuka³em ich wzrokiem. Nie znalaz³em. Dostrzeg³em tylko Lady Catelyn. J± i jej lodowate spojrzenie. Patrz±c na ni± mia³em wra¿enie, ¿e jej serce jest zrobione z kamienia, a ona sama jednocze¶nie mnie nienawidzi i ma mnie w nosie. Nie odwróci³em wzroku. Sta³a nieruchomo. Jak to mo¿liwe byæ tak majestatycznym, dumnym i zimnym w jednej chwili ? Wtedy w³a¶nie zrozumia³em, kto spowodowa³ mój wyjazd. I kto przyszed³ siê upewniæ, ¿e mnie ju¿ nie ma. Droga by³a d³uga. Pamiêtam potê¿ne góry, panuj±ce nad dolinami i przesmykami. Pamiêtam rozleg³e zielone pola, ci±gn±ce siê a¿ po horyzont. Pamiêtam gêste lasy. Pamiêtam rzeki i strumienie… Po³udnie jest inne.
W rodzinnych stronach zawsze pamiêta³em o tym co nas czeka, jak kruche jest ¿ycie. Tak nas uczono. Ludzie byli zimni i mo¿e nawet lekko ponu¿y. Ale nigdy mi to nie przeszkadza³o. Tam ka¿dy dzieñ przyjmowano z rado¶ci± i wci±¿ przygotowywano siê na nadchodz±c± zimê. Po³udnie jest inne. Przez swój pobyt w dolnej czê¶ci kraju pozna³em kilku ludzi i widzia³em kilka uczt. Ich przepych by³ wrêcz odra¿aj±cy. Stó³ uginaj±cy siê od pieczeni i ró¿nych innych wyrobów, wokó³ s³udzy, którzy ca³y czas donosili wiêcej i wiêcej. Wino lane litrami. I otyli starcy wokó³. Woñ jedzenia miesza³a siê z zapachem alkoholu i ich wymiocin. Nawet Starkowie, nie wyprawiali podobnych uczt, choæ byli najwiêkszym rodem pó³nocy, a ja wizytowa³em tylko u podrzêdnej rodziny. A¿ strach pomy¶leæ jak wygl±daj± uczty króla. Im dalej trwa³a nasza wêdrówka tym by³o cieplej. Upa³ by³ nie do zniesienia zw³aszcza gdy jecha³em powoli na koniu przez otwarte tereny. Widzia³em kilka zamków. Odwiedzili¶my dwa z nich. Ca³y czas patrz±c na ludzi z po³udnia czu³em siê jakbym patrzy³ na dzieci. Beztroskie, radosne. Owszem nie widzia³em nêdzarzy, ale Starkowie znacznie bardziej cenili to co maj± i szanowali ¿ycie swoje i swoich dzieci. Zima dosiêgnie ich wszystkich, a wtedy to my bêdziemy ucztowaæ. Nie wiedzieæ czemu czu³em z³o¶æ na po³udnie. Na t± rado¶æ, beztroskê… Jej ¶mieræ wci±¿ bola³a.
Obozowali¶my wtedy kilkana¶cie mil od Harrenhal. Legendarnej twierdzy, której wie¿y mia³y ocieraæ siê o gwiazdy. Rozbili¶my namioty w lesie. Ponoæ na otwartym terenie zwracali¶my na siebie za du¿o uwagi. Z Winterfell wyjecha³a nas setka, teraz by³o nas nieco mniej. Nad ogniskiem skwiercza³o ¶wie¿e miêso z jelenia, którego upolowali¶my rano. Nie jad³em prawdziwego miêsa od wyjazdu. By³o upalnie, a powietrze sta³o w miejscu. Tej nocy pozwolili¶my sobie na prawdziwy posi³ek ukoronowany winem. W lesie czu³em siê jak w domu, w tych dawnych czasach. S³ysza³em owady i wycie wilków. Te s³odkie odg³osy nape³nia³y moj± duszê ciep³em, ale nie tym niezno¶nym. Znów ¿y³em i znów mog³em byæ szczê¶liwy. Wyszed³em z namiotu by raz jeszcze spojrzeæ w gwiazdy. W pewnej chwili us³ysza³em jaki¶ dziwny d¼wiêk. Ze zbroi stra¿nika obozu wystawa³a strza³a, a po jej powierzchni p³ynê³a stru¿ka ¶wie¿ej, czerwonej krwi.
Ostatnio edytowany przez WielkiMou (2015-04-18 21:01:33)
Offline
Smoczy Je¼dziec
Rozdzia³ 3
Kiedy bawi³em siê z Robbem i Jonem w walki rycerzy wszystko wygl±da³o inaczej. Nasze zbroje mia³y byæ l¶ni±ce, podobnie jak miecze, którymi gromili¶my wrogów. Panowa³a harmonia. Gdy by³em ma³y i siedzia³em na kolanach mamy opowiada³a mi o wielkich rycerzach, którzy ramiê w ramiê dzielnie walczyli o wolno¶æ i ¿ycie. Bitwa by³a miejscem sprawiedliwo¶ci, gdzie dobrzy wojownicy bez cienia strachu pokonywali znacznie liczniejszych wrogów. Gdzie ¶mieræ by³a chwa³± i zaszczytem. Z okrzykami na ustach unosili¶my broñ i zwyciê¿ali¶my. Marzy³em by którego¶ dnia walczyæ. Pragn±³em poznaæ smak tej chwa³y i bez cienia lêku zniszczyæ wroga. Chcia³em byæ wielkim rycerzem, dla którego bitwa bêdzie domem. Bo czym jest ¶mieræ ? Czeka ka¿dego z nas i chyba lepiej zgin±æ walcz±c za to w co siê wierzy³o, ni¿ kiedy¶ w ciep³ym ³ó¿ku. Po starcu zmar³ym jak ka¿dy nie zostanie nic, a o rycerzach uk³ada siê pie¶ni… Wielkich czynów siê nie zapomina.
Sta³em tam jak wryty patrz±c, jak stra¿nik pada na kolana. Plama krwi u jego stóp wci±¿ ros³a. Chcia³em krzyczeæ, ale umia³em tylko patrzeæ. Kto¶ zrobi³ to za mnie, sta³ kilkana¶cie metrów dalej. Kolejna strza³a, kolejna plama, kolejny trup. Jacy¶ ludzie zaczêli wy³aniaæ siê z lasu. Dzier¿yli zaostrzone kije, zacz±³em uciekaæ. Dobieg³ mnie g³os, kolejnego ciêcia. ¦wiat zwolni³, a ja zacz±³em s³yszeæ coraz wiêcej krzyków. Tych co umierali i tych co budzili towarzyszy. Pobieg³em za namiot po lewej stronie, by zej¶æ z pola widzenia ³uczników. Raczej nie marnowaliby strza³ na jakiego¶ dzieciaka, ale wola³em nie ryzykowaæ. Z namiotów wybiegali wojownicy. A za plecami s³ysza³em szczêk stali. Obejrza³em siê za siebie. W ¶wietle ogniska dostrzeg³em walcz±cych. W ciemno¶ci tañczy³y dwa ostrza. W odwiecznym tañcu. ¦wiat³o i cieñ, dobro i z³o… ¿ycie i ¶mieræ. Nawet st±d s³ysza³em jêki rannych i umieraj±cych. Nawet st±d widzia³em ich krew. Nawet st±d… co¶ przedar³o siê przez moj± nogê. Jakby w¶ciek³y pies dopad³ mnie noc± i zacz±³ przegryzaæ kolejne warstwy skóry. Jakby rze¼nik zabra³ mnie na stó³ i zacz±æ ci±æ swoim no¿em. Przygryz³em zêby, a ¶wiat zawirowa³. Z mojej nogi wystawa³a strza³a. Kolejna plama, kolejny trup. Mia³em wra¿enie, ¿e wchodzi wci±¿ g³êbiej i g³êbiej. Poczu³em ciarki na plecach i ³zê na policzku. Upad³em na jedno kolano. Spojrza³em w górê. Zbli¿a³ siê do mnie jaki¶ cz³owiek z ³ukiem. Wokó³ pe³no by³o piasku, krwi, stêków i krzyku. Miecze i strza³y zadawa³y ¶mieræ. Czym jest ¶mieræ ? Bitwa to nie miejsce sprawiedliwo¶ci. Bitwa to kraina ¶mierci i bólu. Naci±gn±³ ciêciwê i celowa³ w moj± stronê. Czy tak umieraj± rycerze ?
Offline
Smoczy Je¼dziec
Rozdzia³ 4
Kiedy stykaj± siê dwa ostrza, ocieraj± siê o siebie dwa ¶wiaty. Z ogromn± si³± dochodzi do zderzenia. Od kawa³ka stali zale¿y ¿ycie i ¶mieræ. A wygraæ mo¿e tylko jeden. S± ludzie, dla których miecz jest przed³u¿eniem ramienia. Uwielbiaj± tañczyæ na granicy. ¦miaæ siê ¶mierci prosto w twarz. Bo pomiêdzy ¿yciem, a ¶mierci± jest ekstaza. Tam gdzie wiesz, ¿e ka¿da sekunda mo¿e byæ ostatni±. Gdzie jeste¶ jak w transie i wraz z broni± tworzysz jedno. Gdzie nie czujesz bólu choæ zadano ci rany. Zw± to gor±czk± bitewn±. Tylko bêd±c tak blisko ¶mierci mo¿esz poczuæ, ¿e naprawdê ¿yjesz. Tylko wtedy osi±gasz spe³nienie. Kiedy stykaj± siê dwa ostrza, wszystko wokó³ przestaje siê liczyæ. Nie wa¿ne za kogo walczysz, z kim i dlaczego. Zostajesz sam, a kilka kolejnych sekund decyduje o tym, kto za chwilê bêdzie trupem, a kto wieczorem usi±dzie przy ognisku i bêdzie gawêdzi³ z towarzyszami. Jeden ruch, jedno ciêcie. Kiedy stykaj± siê dwa ostrza, toczy siê walka. Walka to nieod³±czny element ¿ycia. Jedni walcz± o chwa³ê, bogactwa, trony. Inni o kawa³ek chleba. Ale ¿ycie to walka, o jeszcze jedn± sekundê, minutê, godzinê, rok… Bo ka¿dy lêka siê ¶mierci, póki nie stanie przed jej obliczem, mo¿e zarzekaæ, siê, ¿e mu nie straszna. Ale zrobi wszystko by zachowaæ ¿ycie. ¯ycie to wy¶cig szczurów.
¦wiat by³ coraz bardziej zamazany. Drzewa zlewa³y siê z ogniskami i niebem, a ludzie stawali siê cieniami. Zawia³ wiatr, a w moje oczy wpad³ piasek. Nie mia³em ju¿ si³ os³oniæ siê rêk±. ¦wist stali nie ustawa³, podobnie jak przera¼liwy ból w nodze. Krzyki, wszêdzie krzyki. Upad³em na brzuch. Strza³a w nodze z³ama³a siê i wbi³a jeszcze g³êbiej. Zawy³em z bólu. Szykowa³em siê na przyjêcie ostatniego ciosu. W g³owie hucza³o tysi±c g³osów, a ka¿dy inny i ka¿dy równie przera¿aj±cy. Strza³ nie nadchodzi³, a ja czu³em siê, jakby znu¿ono mi nogê w gor±cym oleju, a potem oblano lodowat± wod±. Us³ysza³em d¼wiêk mia¿d¿onych ko¶ci. W ustach czu³em grunt. Ten sam, na którym zaraz zostanê na wieki. Oczy mia³em ju¿ zamkniête. Ws³ucha³em siê w straszn± melodiê. Jêk miesza³ siê ze ¶wistem stali. Spokojna noc zamieni³a siê w piek³o. Podnios³em g³owê. Raz jeszcze poczu³em jak odp³ywam, lecz zebra³em siê na spojrzenie. Cz³owiek, który do mnie celowa³ le¿a³ martwy. A z jego pleców stercza³a strza³a.
- Brad ! - Us³ysza³em swoje imiê. Spróbowa³em wstaæ. Ziemia obróci³a siê wokó³ mnie, a ja by³em bezsilny. Mog³em tylko spadaæ. Poczu³em w ustach krew i piach, a potem nasta³a ciemno¶æ. Nie by³o bólu, ani s³abo¶ci. Nie by³o wrzasków, ani starcia dwóch stali. Zosta³a ciemno¶æ. Ciemno¶æ i krew.
Offline
Smoczy Je¼dziec
Rozdzia³ 5
By³em w ciemno¶ci. ¯adnego ¶wiat³a. Tylko cienie. Dostrzeg³em kszta³ty. To nie by³o tak, ¿e niektóre miejsca by³y o¶wietlone, po prostu… By³y mniej ciemne. Widzia³em dom. Stara drewniana chata gni³a jak dawniej. Sta³em na wzgórzu. Poczu³em d³oñ. Moja matka patrzy³a na mnie martwymi ¶lepiami. Z jej pode¿niêtego gard³a wci±¿ la³a siê krew. Jej palce by³y ju¿ niemal roz³o¿one. Zewsz±d zwisa³y z niej pasma zgni³ego miêsa. Nie mia³a swoich dawnych piêknych w³osów, te które zosta³y by³y bia³e jak ¶nieg. By³a zimna, niczym stal. Ucieka³em w dó³. Z lasu wysz³y duchy. By³y wy¿sze i szybsze od ludzi, a ich wzrok by³ jeszcze bardziej martwy od oczu mojej matki. Nie pamiêtam ile bieg³em. Mo¿e minutê, a mo¿e rok. Potkn±³em siê. Upad³em. Gdy podnios³em wzrok ujrza³em Winterfell. By³o martwe. Duchy przechadza³y siê po murach, a znad zamku unosi³ siê dym. Wszed³em do ¶rodka. Na rêkach mia³em krew. Korytarze by³y puste, a na tronie przy zastawionym stole le¿a³a czaszka. Le¿a³a przed ni± kartka. Ca³y stó³ lorda otoczony by³ czaszkami. Jedno miejsce pozosta³o puste. Z lasu wycz³apa³ wilkor. W jego sercu tkwi³ nó¿. Jêcza³, stêka³ i wy³, a wtedy poczu³em, ¿e kto¶ ³apie mnie za plecy. Zrzucono mnie z muru. Spada³em. Powietrze napiera³o ze wszystkich stron, a ¶wiat siê kurczy³. Spad³em g³ow± w ¶nieg. Tysi±ce igie³ wbija³o mi siê w twarz. I tam te¿ widzia³em krew. Sta³a nade mn±. Widzia³em jej twarz, tak± jak wtedy. Zimn±, pe³n± nienawi¶ci i… martw±. Z ruchu jej martwych ust nie sposób by³o cokolwiek wyczytaæ. Narzuci³a na siebie ciemno niebiesk± szatê. Za³o¿y³a mi na szyjê pêtlê, nie mog³em siê ruszyæ jakby mnie zaczarowa³a. Jej cia³o by³o miêkkie i wygl±da³o jak ¶luz. Jej trupie ¶lepia… Widzia³y i p³ynê³a z nich nienawi¶æ. W oczach mia³a czerwone ³zy, lecz by³a niemniej bezlitosna. Nim podnios³a mnie do góry wyszepta³a ³amliwym i mrocznym g³osem - Valar Morghulis.
Zerwa³em siê przera¿ony. Dostrzeg³em jakie¶ drzewa nim ból zmusi³ mnie do zamkniêcia oczu. Znów czu³em siê jakby kto¶ powoli rozrywa³ mi skórê. I to co pod ni±. Le¿a³em, choæ teraz ju¿ siedzia³em pod drzewem. Wokó³ ros³o jeszcze kilka takich. Wszystkie roz³o¿yste i pe³ne owoców jak zawsze w lecie na po³udniu. Zewsz±d otacza³a mnie wysoka trawa. Kto¶ mnie tu zabra³. Na nodze mia³em jaki¶ niechlujny opatrunek z li¶ci. Ca³y zakrwawiony. Lepiej bêdzie zdj±æ to paskudztwo. Siêgn±³em po nó¿. Jak dobrze, ¿e mia³em go jeszcze przy pasie. Zd±¿y³em siê z nim zaprzyja¼niæ. Tak jak my¶la³em li¶cie niemal zaczê³y siê zrastaæ ze skór±, a to by³ z³y znak. Przynajmniej je¶li idzie o moje wra¿enia. Stanowczo, ale nie za mocno poci±gn±³em za co¶ co s³u¿y³o mi za banda¿. Czu³em siê trochê jakby obdzierano mnie ze skóry, ale zacisn±³em zêby i nie wyda³em ¿adnego d¼wiêku. Rana zaczê³a trochê krwawiæ, a same li¶cie wygl±da³y obrzydliwie z zaschniêt± krwi± i kawa³kami skóry. Z g³owy nie móg³ wypêdziæ przera¿aj±cego snu. By³ tak realny… Us³ysza³em kroki w trawie i chwyci³em nó¿, który le¿a³ na ziemi. Na wszelki wypadek. Raczej nie móg³ byæ to kto¶ inny ni¿ mnie uratowa³, a i ja nie mia³em wiêkszych szans obroniæ siê na wypadek ataku, ale nie zamierza³em opu¶ciæ ostrza. Dopiero teraz zauwa¿y³em obok siebie skórzany plecak. To Aron.
- Widzê, ¿e mój lord ju¿ siê obudzi³. - Rzuci³ z u¶miechem, wychodz±c z trawy. By³ ode mnie starszy o 2 lata i uwielbia³ siê ¶miaæ. Mia³ krótkie czarne w³osy i by³ wyj±tkowo zaradny.
- Och czeka³a¶ na mnie lady ? - Rzuci³em bez zastanowienia. Z nim zawsze by³o weso³o. Zna³em te¿ kilku innych mniej lub bardziej ciekawych ludzi, ale wszyscy byli ponurzy.
- Dla lorda mogê i czekaæ i ca³± wieczno¶æ.
- To choæ. Doczeka³a¶ siê. - Drwi±cy u¶miech zago¶ci³ na mojej twarzy.
- Najpierw podam swojemu panu ¶niadanie. £ap ! - Rzuci³ mi kawa³ek czerstwego chleba. Zapewne by³ jadalny, ale z równ± pewno¶ci± mog³em stwierdziæ.
- Taki posi³ek ? Dla lorda ?
- Ach wybacz mi panie, je¶li chcesz czego¶ lepszego id¼ do tych dzikusów co napadli na nas przedwczoraj. Z pewno¶ci± dadz± lordowi jakie¶ smaczne jedzenie. - Zdecydowanie mia³em szczê¶cie, ¿e w ogóle mog³em co¶ w³o¿yæ do ust.
- Gdzie jeste¶my ? - zapyta³em.
- W lesie. Nie widaæ ?
Widaæ i to a¿ za dobrze, zosta³em sam maj±c rann± nogê z 2 lata starszym koleg± w lesie, po którym wa³êsaj± siê dzikie plemiona. Jakby siê zastanowiæ, nie by³o mi do ¶miechu.
Offline